
Figaro_16 | Wodnik
» Pią Wrz 21, 2007 21:45 ![]() ![]() |
---|---|
![]() ![]() Lansjer Dołączył: 20 Sty 2007 Pochwał: 2 Posty: 1997 Skąd: Pustynia Błędowska / Wrocław Status: Offline |
Jeśli ktoś ma czas i ochotę, napisałam dla własnej pamięci, ale nie zaszkodzi, gdy wstawię tu: A o to i jedyna w swoim rodzaju i niesamowita historia z cyklu „Kupuję konia!”. Na faktach autentycznych. Pomysł kupna konia, jak to zazwyczaj i często bywa powstał z żartów. Ja sobie żartowałam, mama żartowała i tata też żartował. I proszę spojrzeć, co z tego wynikło. A mianowicie mama obliczyła (w żartach rzecz jasna), że mała stajenka za domem, koń, sprzęt i inne takie bzdety wyjdą tyle, a tyle, ale też nie, aż tak dużo. Luty minął, marzec, kwiecień, ma... i właśnie na początku maja zbiegło się naraz tyle sytuacji, że powstał chaos. Po pierwsze ja czułam przemożną chęć posiadania rumaka, po drugie rodzice bojąc się o mnie, zaczęli rozmyślać o koniu, po trzecie w stajni, gdzie jeżdżę był ten jeden jedyny wolny boks, ale po czwarte od mojej instruktorki, która nie ma uprawnień instruktorskich, więc będą ją nazywać M., dowiedziałam się, że swego czasu w Udorzu, gdzie znajduje się stadnina państwowa, były dobre konie, a że mieli tam problemy, może dałoby się okazyjnie kupić konisko. Oczywiście musiałam wypisać wszelkie za i przeciw bycia właścicielką takiego zwierza w sytuacji, gdy jestem w liceum, gdy jestem na studiach, gdy są wakacje, gdy są weekendy i wiele innych. Z tatą musiałam rozpatrzyć każdą sytuację. W tym też czasie znalazłam informacje o sytuacji Udorza, o ich problemach, zmianie właściciela i tata zgodził się jechać tam w pewną niedzielę, aczkolwiek nie pamiętam, którą. Akurat przyjechaliśmy na porę wypuszczania na pastwisko. Najpierw wałachy, w tym zdaje mi się młode ogierki. Zobaczyłam wtedy prześlicznego gniadego około dwulatka z równymi skarpetkami do nadgarstków u przednich nóg i stawów skokowych u tylnich. Potem klacze z młodymi, przesłodkie, przekochane, przemałopolskie. Jednakże mój tata dowiedział się tyle, co nic, czyli, że w obecnej chwili trwa zmiana właściciela, konie od pewnego czasu nie są sprzedawane, a przetarg o stadninę nastąpi prawdopodobnie po 15. czerwca. I dupa zbita. Więc czekałam wytrwale, marząc o małopolaku z Udorza. Ogólnie kryteria kupna określiłam na: wałach, ujeżdżony, od trzech do sześciu lat, maść ostatnio-rzędna, odpowiednia cena, odpowiedni wzrost, jednak jeszcze wtedy nieokreślony i rasa, małopolak byłby idealny. Jak już napisałam, czekałam do 15. czerwca. Nazajutrz już tata dzwonił i figa z makiem, dalej to samo, zmiana właściciela, odezwać się w połowie lipca. Zaczęło się robić nudno, ale w porządku, poczekałam, zaczęły się wakacje, przyjechałam z obozu i kolejny telefon. Tak, tak, w sierpniowym numerze Konia Polskiego będzie ogłoszenie o przetargu w Udorzu, tak, tak, oczywiście, już nastąpi zmiana właściciela. Skoro tak, to świetnie, czekam dalej. M. mówiła, żebym już nie oglądała się na Udórz, ale ja chciałam i już. Ukazał się Koń Polski, a tam żadnego ogłoszenia, natomiast artykuł, jak likwidowano stadninę. Od 1. sierpnia dzwoniliśmy tam bez odzewu. W końcu tata się poświęcił, jedziemy znów do Udorza. Raz nie zastaliśmy nikogo kompetentnego, ale następnego dnia już tak. I od 1. sierpnia stadninę rzeczywiście i wreszcie przejęto (chwała... nie wiem, komu), przetarg odbędzie się w najbliższym czasie (czy ja już tego nie słyszałam?), konie są już segregowane, które do sportu, które do hodowli, które do sprzedaży. Mhm, a jeśli chodzi o ujeżdżonego wałacha? Wałachy są, ale nieujeżdżone. I o to był koniec historii z Udorzem. Przyjęłam za pewnik, że w takiej stadninie, konie będę przynajmniej zajeżdżone, zapomniałam o ich problemach i tak właśnie straciłam jakieś trzy miesiące czasu. Jeszcze mała dygresja: wybierali konie do sportu..., nieujeżdżone i mające już po 5, 6 lat? Dużo pracy czeka przyszłych właścicieli, powodzenia. Zaczęłam, więc rozglądać się za koniem w ogłoszeniach internetowych. Zostało mi około trzech tygodni wakacji, które mogłam poświęcić jeszcze na zaprzyjaźnianie się z nim. W sierpniowym numerze Końskiego Targu, znalazłam stosunkowo mało odpowiadających mi ofert, ale jedna była, wydawało się, okazyjna. Gniady wałach, bodajże 3, 5-letni, w kłębie 172, rasy wielkopolskiej. Na początku śmiałam się z imion jego rodziców: Domestos i Laktoza, a potem skontaktowałam się z właścicielem. Tak, zdrowy, spokojny, ujeżdżony, a cena nawet niższa niż założyłam w kryteriach. Wzięłam, więc tatę, a raczej on mnie i M. i pojechaliśmy w siną dal, niecałe 200 kilometrów. Stajnia z zewnątrz ładna, jakie duże boksy, ale o, cisną się w dwójkę i jakie pastwisko bez trawy i jakie zimnokrwiste bestie. Pokazano nam tego wielkopolaka, który okazał się w połowie zimnokrwisty, z opuchniętymi trzema nogami w pęcinach i rzucał się w oczy świąd. Na tym zdjęciu wyglądał jak szlachetny i właściwie to nawet miał o wiele ciemniejszą maść niż w rzeczywistości. Jedynym jego plusem była towarzyskość. Wróciłam lekko zawiedziona. I nagle wyskoczyło spod ziemi tyle ofert blisko mnie, że aż się zdziwiłam. Tyle osób chciało mi pomóc, polecało, gdzie jechać i dzwonić. Dałam ogłoszenia na kilka końskich stron o kupnie konia, dalej dzwoniłam na w miarę odpowiadające mi oferty z Targu, gdzie cena była „do negocjacji” i dalej szukałam ogłoszeń w Internecie. Miałam po części dość, ile można szukać konia, przecież ich jest mnóstwo! W niedzielę, jak to w niedzielę, wybrałam się z tatą objechać miejscowości, o których słyszałam, że tam mają konie do sprzedania. Pierwsza – jeden handlarz nie sprzedaje, drugi ma tylko źrebną klacz, druga – jest małopolak od handlarza z paszportem, cena bardzo niska, ale też wszystkiego trzeba by było uczyć go od podstaw, dotyku ludzkiej ręki też. Taki siwy, ze 175 centymetrów w kłębie, garbatonosy i 3 letni. Ale chwileczkę, brat handlarza ma wałachy, można przejechać. Dobrze, więc jeden zimnokrwisty, drugi w połowie zimnokrwisty lub, żeby nie uwłaszczać mu – bardzo pogrubiony typ. Siwa klacz wymęczona leży w stodole, warunki świetne. Tak, to my się jeszcze zastanowimy. Wracamy, jedziemy do miasta niedaleko mojego domu, jest wałach 9-letni, kary, towarzyski, ale jednak już nie na sprzedaż. To dalej, do stajni o nie najlepszej opinii, ale może trafi się okazyjnie. Nie było właściciela, ale był za to wałaszek, 6-letni, skarogniady, miły. Czyżby to miał być mój koń kupiony tak blisko domu? Wracamy nazajutrz z M. Oglądamy, cena w sam raz. Powiedziałyśmy, że konia kupujemy pierwszy raz, jeździmy od niedawna po okolicznych stajniach. Czyścimy: A co mu się stało, że ma taką dużą bliznę na zadzie? A wiesz, położył się i tak sobie skórę zdarł. A czemu ma takie dziwne nadpęcie? A wiesz, ktoś mu założył źle ochraniacz i tak sobie obtarł. A co mu się stało pod brzuchem? A wiesz, taka ranka, ale na razie się nie zagoi, bo muchy są. Przy siodłaniu wielki pan na włościach wszystko musiał poprawiać np. podgardle zapiął inaczej, jakby nie mógł zauważyć, że mam z racji swojego wieku i płci mniejszą pięść oraz stwierdził ambitnie, jakby miał klub sportowy, że my to za dużo w rekreacyjnych stajniach jeździmy. Więc wsiadłam na niego, poszliśmy na maneżo-placo-pastwisko z dwoma przeszkódkami. A skaczecie coś?- pyta. Yyyyy. Bo jak nie, to JA wam mogę pokazać. Brak rozstępowania, kłusuj. Łydka, łydka, łydka, łydka, wreszcie idzie. Ale przecież kuleje, ja to czuje, M. widzi, nawet mój tata – laik zauważył, że coś nie jest tak, jak być powinno (tak, tato, to jest właśnie kłus). Zwróciliśmy uwagę. O, rzeczywiście, a zmień stronę, no, nie wiedziałem, nie było mnie wczoraj i musieli go zajeździć. Nie wspomniałam, że wczoraj, gdy byliśmy w stajni nie było żadnych jeźdźców i koń raczej nie jeździł. Albo gdzieś się podbił, zrobię mu przy kopytach, tylko muszę narzędzia przywieźć z Chorzowa, bo tam pracuję w policji konnej i będzie w porządku. Oczywiście, że nie będzie. Pod brzuchem w miejscu pępowiny miał dzikie mięso, obtarcie od ochraniacza było natomiast według M. zszywanymi ścięgnami (co, jak się później okazało przypadkiem od osoby postronnej, naprawdę było zszywanymi ścięgnami). Ponadto jego wspaniały rodowód to matka folblutka, a ojciec po hanowerach, westfalskich nagle określony, jako reński. Ale nie o to nawet chodzi, a o fakt, że ogier ten był z okolicy i wszyscy wiedzą, że były takie machlojki, iż wpisywano, że kryto nim, a w rzeczywistości szczęśliwymi tatusiami zostawały okoliczne ogiery. Ale nie o to nawet chodzi, a o fakt, że pewien chłopak z mojej stajni, który tam jeździł w czasie, gdy miał się począć już nie mój koń i gdy był źrebakiem, stwierdził, że przecież jego matkę pokrył jej własny syn i urodził się ten nieszczęśnik. Jako jedyny ze stajni nie był tak strasznie wychudzony, bo zapewne stał w boksie, skoro kulał. Brak słów, gdy spotyka się takich ludzi. Tylko koni żal... To już nie było śmieszne, zbliżał się początek roku szkolnego. Zainteresowałam się już siwym niby małopolakiem (toć to nigdy nic nie wiadomo), ale mój tata dowiedział się, że 25 kilometrów od nas były polityk ma stadninę (40 koni pod dotacje) i konie owszem, ma do sprzedania. M. ostrzegła, że będzie chciał wziąć dość dużo pieniędzy, bo dobrze się ceni. Pan polityk żadnych szczegółów podać nie chciał, jedynie, że wałachy ma, że na pewno coś sobie znajdę dla siebie, a jak tatuś kocha, to kupi córusi dobrego konia. Niestety nie przewidział, że źle mnie to do niego nastawi. Wcale nie widziało mi się jechać zobaczyć konie nie dla mnie ze względu na cenę. Ale rodzice z chęcią chcieli jechać. Więc na miejscu okazało się, że rzeczywiście ma trzy siwe wałachy po ponad 170 centymetrów w kłębie. Tyle tylko, że dawno jeżdżone, a jeden to taki półdziki. Wyprowadziliśmy Demona młp (First des Termes xo – Dewiza młp po Mikron młp), osiodłałam. Oczywiście lonża bez stępa – który to z kolei taki mądry, co byle szybciej. Wreszcie siadłam. Reaguje na łydki, dosiad, delikatny w pysku. W korytarzu skacze według mojej niedoświadczonej opinii ładnie. Pół godziny trzeba było się pytać, by powiedział cenę, a i tak to ja ją powiedziałam. Zresztą o wiele za dużą. Żałuję szczerze, że tak nieopatrznie się wyrwałam, jednakże nie wiedziałam, jak go ocenić. Przez cały okres wybierania konia szukałam konia za mniejszą kwotę i wiedziałam, co taki umieć musi, by jego cena była odpowiednia. Nie wiedziałam jak przedstawiają się konie i ich umiejętności warte tyle, ile niestety powiedziałam. Oczywiście chciał, żebym jechała w teren i oczywiście się nie zgodziłam. Przeszliśmy do jego biura, moja mama już się śpieszy, byle zaliczkę wpłacić, już, teraz, natychmiast. Z trudem ją przekonałam, że ja chcę z M. i kropka. Więc następnego dnia pojechaliśmy tam z nią i z chłopakiem, który ma hucułka w stajni M. Wałachy były na pastwisku z dwoma ogierkami. U Demona zwróciliśmy uwagę, na to samo, co ja wczoraj, czyli zęby i tylnie nogi. Uzębienie tragiczne jak na cztery lata, a tylnich nóg za nic nie chciał dać, przenosił ciężar na braną nogę, przez co nie mogliśmy zobaczyć kopyt. Poza tym jak wcześniej pan polityk przyznał, kopyta nie były strugane od zakładu treningowego w Bogusławicach, gdzie się nie dostał, ale to rzecz jasna, dlatego, że blebleble – powiedział mi. Czyli kopytka nie widziały kowala przez pół roku, zresztą jak większość kopyt innych koni pana polityka. Więc zainteresowaliśmy się garbonosym, stał spokojnie, właściwie był siwy jabłkowity (przepiękny), dał wszystkie nogi i taki przyjazny. Trzeci – okazało się, że do ludzi przyzwyczajony nie jest, poruszał się koło nas tylko kłusem, zalecał się do klaczy po drugiej stronie ogrodzenia i nie dał się złapać. Odpadł ze względu na to, że potrzebowałby dużo czasu, którego nie mam ze względu na szkołę. Osiodłaliśmy garbonosego – Dionizego. Najpierw zasiadł kolega, potem M. Poprosiliśmy o pół kołeczka galopu, a Dionizy okazał się nie być takim spokojnym, jak na pastwisku. Przez te pół kółka powybijał się ślicznie z czterech nóg i porzucał na prawo i lewo, co wyglądało groźnie, a pan polityk przyznał niechętnie, że dziewczyna rzeczywiście jeździć umie. Oczywiście nie twierdzę, że ci, którzy spadają, nie umieją jeździć, ale w tym wypadku rzeczywiście trzeba było się trzymać i zaprzeć kolanami., co nie każdy średniozaawansowany potrafi. W każdym razie po chwili, jeśli zauważyliśmy, że wcześniej tak jakby kuleje to, gdy siadłam na niego było to już wyraźnie widać i czuć. Oczywiście pan polityk troszkę go ostrugał i już miał świetnie chodzić. Czemu tylu hodowców uważa struganie za uniwersalne? Dionizy odpadł, poza tym, tak, patrzycie na mistrza Polski, tak, oddam go za parę dni do Wrocławia na trening, tak, tam go dziewczyna zrobi i go sprzedadzą za większą sumę. Wróciliśmy do Demona, kolega siadł, pan polityk oczywiście stwierdził, że może skakać na nim w korytarzu, gdzie po jednej stronie było metalowe ogrodzenie, a po drugiej metalowe pręty, a przeszkody były z metalowych beczek i belek, czyli jednym słowem bezpiecznie. Skoki polegały na tym, że Demon wybijał się za wcześnie, nie dało się go przytrzymać przez przeszkodą i skakał bez jeźdźca, co zapewne spowodowane było tym, że korytarz kojarzył z batem pana polityka. Zapomniałabym, że przy lonżowaniu go pan polityk hukał na niego i straszył. To wyjaśniło, dlaczego większość klaczy dziwi się, że człowiek chce je dotknąć i wyraźnie się boi. Z pojęciami marchewka i jabłko też miały problem. Tak to się dzieje, gdy Unia chce pomóc i tacy ludzie dostają dotacje. Najważniejsza liczba koni, a nie ich stan. Wracając do Demona zwróciliśmy panu politykowi uwagę na zęby i dostaliśmy odpowiedź, że po zębach to się wiek liczy. A tylnie nogi to w tydzień będzie dawał. Nie dało mu się wytłumaczyć, że mnie to nie obchodzi, że muszę włożyć w to moją pracę i ze względu na nią trzeba zmniejszyć jego cenę. Po skokach z samym siodłem podleciał do klaczy i momentalnie zaczął tkać. Albo tak się nam wydawało, nie wyglądało groźnie. Oczywiście mogliśmy go nie kupować, jednak panu politykowi nie da się nic powiedzieć. Wiesz, że masz rację, a nie możesz tego powiedzieć, bo aż Ci głupio, gdy on z politowaniem się uśmiechnie. To wszystko było zdecydowanie za szybko, wiem, ale zbliżał się początek roku, a Demon nie był zły. Moim zdaniem umowa była za krótka i już wtedy to zauważyłam. Wolny od wad fizycznych i prawnych osób trzecich. Jeszcze poprzedniego dnia pan polityk chciał nam go dać na okres próbny z zaliczką, ale przed podpisaniem umowy i też z zaliczką już nie. Nagle zmienił zdanie, polityk takie prawo ma. Z oporem wpisałam cenę. Podpisy i już niby mam konia. Poprosiłam jeszcze o zdjęcia, o których pan polityk pół godziny wcześniej mówił, że mi pokaże, z okresu, gdy Demon był grubszy i teoretycznie ładniejszy. Dziecko drogie, co ja Ci będę zdjęć szukał, jak sam nie wiem, gdzie. Dlaczego znowu wyszłam na głupiutką dziewczynkę? Wiedziałam, że za te pieniądze, mogę mieć konia z lepszymi umiejętnościami, ponieważ rozeznałam się w ogłoszeniach i dlatego chciałam cenę negocjować. To nic nie dało, nie dało się nic powiedzieć, wampir emocjonalny. Pan polityk, na co mam czterech świadków i siebie, powiedział, że minus 200 złotych od ceny i mamy transport i kotną owcę, a ona to z 300 złotych kosztuje. Ile człowiek robi błędów, gdy jest niedoświadczony. Wróciłam do stajni pomagać przy remoncie boksu. Oczywiście zrobiliśmy tyle, co nic, jedynie ciasto zjedliśmy, wszyscy wypytywali o konia, a ja nie potrafiłam powiedzieć, dlaczego właśnie jego wybrałam. Byliśmy w dziwnym szoku, kupiłam konia. W każdym razie za takiego konia, za taką kwotę, musiałam wracać szybko rowerem do domu, żeby być uległą, grzeczną, miłą, usłużną i sprzątającą. Jak zwykle miałam włączony odtwarzacz mp3, zbliżałam się do domu. Nagle głos kuzynki, potem mama mówi, że kupiliśmy konia, że byliśmy tam z kolegą i M. go obejrzeć. A tak, rzeczywiście. Ale był garbatonosy? Nie wiem, nie wiem, chyba tak. A jak ma na imię? Demon. Dlaczego nie pamiętam takiej wersji? Przecież to Dionizy był garbatonosy. Czy mi się coś pomieszało? Ale to nawet lepiej. Potem badanie mojego małego móżdżku i do łóżka. Mama mi wyjaśniła, że skręciłam bez znaku w kierunku wjazdu do garażu (jednakże istnieją dwie wersje: obróciłam się, by sprawdzić, czy jedzie coś za mną i stwierdziłam, że zdążę przejechać, na co wskazuje tor ruchu mojego roweru, inny niż zazwyczaj, jakbym chciała usunąć się samochodowi z drogi i fakt, że nie przewidziałam, że pan – ojciec kolegi z klasy, jechał 70 km/h. i druga, że się nie obejrzałam), co widział tata i krzyczał, ale w uszach miałam słuchawki, a auto za mną chciało mnie wyprzedzić i takim sposobem uderzyło w tylnie koło roweru, a ja wyleciałam w powietrze i spadłam na – całe szczęście – trawnik. Teoretycznie odzyskałam przytomność, bo chciałam wstać, pytałam, co się stało, ruszałam nogami i rękami, ale w rzeczywistości pamiętam tylko obecność kuzynki. W karetce oczywiście musiałam się rozpłakać, gdy chcieli wbić mi wenflon, bo histeryzowałam, że się zakażę czymś. I musiałam podpisać, że mam O,O ‰ i powiedziałam policjantom, że to przecież głupie. I przeleżałam sobie całą nockę z chrapaniem babeczek, cały dzień i noc i wreszcie mogłam wyjść. Diagnoza: wstrząśnienie mózgu i siniaczki. Rower z wyósemkowanym kołem oddałam do naprawy. A napaleni rodzice już od razu chcieli jechać po Demona. Miałam wyjątkowe szczęście, że pozwolili mi się umyć, bo musieliśmy pojechać do domu. Demon ładnie wszedł do bukmanki, ale wcześniej, gdy pan polityk dotykał jego grzbietu, uginał się, co jest następnym dowodem, na to, że bał się pana polityka, bo już w mojej stajni nic mu nie było, a już myślałam, że jest odbity. Pan polityk stwierdził przed przewozem, że dopłacimy jeszcze 100 złotych i następna owca będzie nasza. Po czym mój tata zapłacił, a on na to, że jeszcze stówka i będzie owca. Po czym nie złapał tej owcy, bo on nie będzie za owcami ganiał. Po czym tych 100 złotych nie oddał. Przepraszam, ale to szczyt! Co za bezczelny wyłudzacz. Z owcą zajechał Demon do nowej stajni, owca Kasia-Molly okazała się być silną i o mało, co nie pognała w las. Demon musiał poczekać na małym padoczku z sianem i Kasią-Molly na swój boks. Ja mogłam tylko siedzieć i patrzeć na niego. Najpierw chodził wzdłuż ogrodzenia, a po jakiś 15 minut zaczął tkać. Stanęłam obok niego, on dalej przestępuje z nogi na nogę. Nie mógł tkać do innych koni, bo ich nie było za ogrodzeniem ani do jedzenia, bo do siana miał dostęp i do ludzi zresztą też. M. oczywiście obiecała mieć na niego oko, bo zanim zamieszkał w boksie, musiałam wracać do domu. Rano dostałam sms’a, że mój koń tka jak głupi mimo owcy w boksie, lizawki, siana, innych, nowych koni obok, a nawet mimo pory karmienia. Wzięłam kamerę, by mieć dowód, że rzeczywiście tak jest i zobaczyłam to na własne oczy. Wieczorem 1. września zadzwoniłam do pana polityka, że może go zabierać, bo tka. Rzecz jasna pan polityk tłumaczył, że koń jest nerwowy (spokojny jak baranek), że tęskni do innych koni i, żebym dała mu szansę, bo za 4-5 dni mu przejdzie. Biorąc pod uwagę to, że tkanie nie przechodzi, chciałam by przyjechał do niego nazajutrz, czyli w niedzielę. Zawiózł Dionizego do Wrocławia i przyjechał z bukmanką do stajni. Stał przy Demonie, a ten tkał. Myślałam, że zwariuje, mówiąc mu, żeby go zabrał, a on wciąż powtarzał, że mu przejdzie, bo gdy był ogierem i przebywał w Bogusławicach i Chorzowie po paru dniach przestawał. Tłumaczyliśmy mu, żeby go zabrał, na co odpowiadał, że za tydzień przestanie. Już tydzień? A gdzie wersja 4-5 dni? Wykręcił się od wzięcia go i sytuacja pozostała bez zmian. Czemu kupiliśmy konia od byłego polityka? Co do chodzenia po siodłem, Demon zaczął się już rozluźniać, ładnie wyciągał kłus, tylko w jednym jedynym skoku był taki jak przedtem, czyli bez jeźdźca. Parę miesięcy pracy i wyszedłby na prostą, jednakże to tkanie... Zapoznaliśmy go z innymi wałachami, powinny się zająć sobą na padoku, a tymczasem Demon zajął się tkaniem. Ile można? I to niby świadczy o inteligencji i wrażliwości konia? Więc nie dość, że w boksie się nudził, to i nawet na padoku z sianem, trawką i kolegami. We wtorek 4. września załatwiliśmy zwykłego weterynarza, który miał tylko orzec, że koń tka i stwierdzić to na piśmie wraz ze swoim podpisem. Pan się trochę nie znał na rzeczy, nazwał tkanie nienaturalnymi ruchami mimowolnymi, ale zauważył nienaturalnie starte trzonowce i objawy jakiegoś zapalenia, czym usprawiedliwiał fakt, że czterolatek jest osowiały. Potem wymyślił, że przecież mogliby mu podać jakiś środek, który pomieszałby mu szyki, a nie długo wyjdzie z niego prawdziwy demon. Przypadkiem pan polityk zetknął się z weterynarzem, który czym prędzej uciekł, a on sam udowodnił, jak to potrafi zmieniać taktykę, gdy zmienia się sytuacja. Demon, jak na złość, nie tkał. Pan polityk usiadł na krześle i czekał. Po pół godzinie stwierdził, żebym go pobudziła do tkania, bo taka jest prawda, że już się tu zadomowił. Oczywiście uśmiechał się pod nosem, jaka jestem głupiutka, a on przecież miał rację. Tym razem nie miałam zamiaru mu odpuścić i zostać z koniem za taką sumę, który za 3 lata będzie mógł się tylko przechadzać po łączce. Nie mam czasu spędzać z nim 24h na dobę, by tylko nie tkał. Poza tym byłoby mi naprawdę głupio, gdyby inne konie nauczyły się tego od niego. Rzecz jasna, pan polityk, ambitnie powiedział, że hucuły nie tkają, co za głupota. Zaczęłam się już do niego przyzwyczajać, ale mimo to doprowadziłam do podpisania aneksu do umowy. Chciałam, by wymienił go na konia odpowiadającego mi lub jeśli to się nie stanie do 31.09. 2007 roku, zwrócił pieniądze. Przez pół godziny nie chciał podpisać, choć podstawiałam mu umowę pod nos. Wreszcie zgodził się, ale bez kwestii oddania pieniędzy, bo on ich nie ma, jego żona kupiła telewizor. Trzymajcie mnie ludzie, taki człowiek i nie ma pieniędzy. Myślał, że mu uwierzymy? W końcu tak czy siak doszło do kłótni, pan polityk zarzucił i właściwie zwalił winę za tkanie na mniejsze boksy niż w ustawie, na co ja zwróciłam uwagę na stan jego koni. A przede wszystkim na to, że kowal powinien być, co 4-6 tygodni, a nie, co pół roku. Ponadto dużo jego koni kuleje, a klacze wraz z młodymi nie mają boksów, tylko wraz z owcami są na małej, w stosunku do ilości zwierząt, biegalni. Na co zaczął argumentować to faktem, że hucułom nie powinno się strugać kopyt, ponieważ było kiedyś doświadczenie, które udowodniło, że ścierają im się kopyta, gdy wypuści się je w środowisko naturalne. Jak zwykle odpowiedział nie na temat, ponieważ on ma same małopolaki, a hucuły u nas w stajni nie mają w boksach różnorodnego podłoża, więc muszą spotykać się z kowalem. Nie zapomnę też, jak określił swój chów koni, jako wolny. I argumentował tym, że gdy na konia przypada 0, 1 hektara, nazywa się to chowem wolnym. A przecież to jest unijne minimum! Nie dało mu się nic wytłumaczyć. Nie ma to jak chów stajenno-pastwiskowy nazywać wolnym. Wreszcie wyprowadziłyśmy wraz z instruktorką Demona, rozplątałyśmy mu warkoczyki, aż mi ulżyło, że nie muszę się już żreć z panem politykiem, gdy zapytał właściciela stajni, czyli ojca instruktorki, czy może zostawić tu Demona do soboty, a w zamian da mu owcę. Jednak ja mówiłam mu wcześniej, dla pretekstu, żeby przyjechał, bo wymówili mi umowę i nie mam, gdzie Demona trzymać. Ale oczywiście wyszłam na idiotkę, bo właściciel, jakby nigdy nic się zgodził. Miałam ze złości łzy w oczach, zresztą M. też. Co za upierdliwy gnom. A więc Demon został. Filmowałam go w międzyczasie przez kilkanaście minut tzw. amatorski monotonny film i dogryzałam pana politykowi, bo miałam mu to pokazać. Domyślałam się, że owce dał zapewne po to, jaką miał nadzieję, że dzięki niej tkać nie będzie. A co będzie, jak wezmę go do siebie i będzie z kozą czy owcą sam? Tu właśnie zaczyna się problem, który wyłożyłam panu politykowi, a on nic sobie z tego nie zrobił. Na wiosnę, lato wezmę go do siebie, 9 km od stajni M. Będzie bez koni, a z owcą lub kozą i nawet jeśli przestałby tkać teraz, to po jakimś czasie u mnie znudzi mu się towarzystwo samej kozy i pobuja się. Pan polityk problemu nie widzi, a ja owszem. Właściwie nie powinnam nawet na niego siadać po wypadku, ale co to jest kawałeczek kłusa. W sobotę pan polityk się nie odezwał, właściciel nie widział problemu, a Demon tkał nadal. Szkoda było biedaka. W każdym razie umówiłam się z panem politykiem, że sama pojadę do Chorzowa, gdzie miał być wałach, którego tamta stajnia chciała dać mu za jego ogiera. Miał to być kasztan, 164 centymetrów w kłębie. Jednakże pan polityk umówił się ze mną w poniedziałek 10. września, że pojedziemy razem, bo on zabiera do Chorzowa tego półdzikiego wałacha i jeśli koń mi się spodoba to od razu na tydzień próby go przywieziemy. Od razu poinformowałam M. i cieszyłyśmy się, do chwili, gdy zauważyła, że pan polityk widocznie chce coś przede mną ukryć, skoro jedzie ze mną. Może właściciele kasztana nie powiedzą mi przy nim wszystkiego. Jednak już się umówiłam. Zajechaliśmy, do rurki przywiązany był zmarnowany gniadosz, który okazał się być właśnie koniem dla mnie. Nie byłam przekonana, dawał wszystkie nogi, stał jak cielaczek, miał ranę na zadzie, jakby taki duży, wypukły strup i był dość obtarty przy popręgu i na kłębie. Wiek 3, 5 roku, choć dla pana polityka 4 lata, a pół roku różnicy nie robi – jak, dla kogo. Dziewczyna, jeżdżąca w tamtej stajni wylonżowała go. Wydawało mi się, że chodzi dość prawidłowo i żwawo. I porozmawiałam sobie z nią na temat stadniny pana polityka, ponieważ była tam dwa razy i jeździła jego konie. Wyjaśniłam jej, że kupiłam Demona i tka, na co powiedziała, że jak był u nich, tkał przez 2 dni jak głupi, ale potem się przyzwyczaił. I mimochodem dowiedziałam się, że u pana polityka to wszystkie konie tkają. Ładnie, ładnie, czego ja się tu dowiaduję. I czemu się dziwie, że tak jest? Zresztą to właśnie tu Demon był ujeżdżany. Dziewczyna, która go robiła mówiła, że ładnie chodził i skakał też w porządku, a więc to pan polityk go zepsuł. Co do mojego kandydata na rumaka – Aquariusa, pod siodłem też był żwawy, wyglądał już lepiej, pode mną też chodził ładnie. Jeśli mam mieć tydzień próby to, czemu go nie wziąć, sprawdzić i ocenić na spokojnie? Więc upewniłam się, że mam tydzień próby, różnicę między ceną Demona i jego pan polityk mi zwróci i wzięłam go. Pan polityk wziął Demona, a owcę zostawił, jako tą, którą płaci za te parę dni pobytu Demona na jego koszt. To miło, że dotrzymał umowy. Co do Aquariusa to na M. pierwsze wrażenie zrobił dobre. Jednak ten strup był niepokojący i weterynarz musiałby go zobaczyć. Ogólnie był nieporadny i z oślimi uszkami tylko do kochania. Do Kasi-Molly przyzwyczaił się szybko, choć był zazdrosny o jedzenie, czasem ją szturchnął kopytem i szczurzył się. Następnego dnia przyjechałam i o to, co się dowiedziałam. Jego ujeżdżenie jest jak najbardziej wstępne. Kolega siadał i M. też. Na łydki się cofał lub stał w miejscu, ale nie brykał. Więc wzięłam go na ujeżdżalnię. Z początku stępem szedł, ładnie zakłusował, wszystko w porządku, a tu nagle pozycja na stój i ani rusz dalej. Łydka, łydka, łydka, palcat, łydka, łydka, palcat, mocniej, mocniej, palcat, a koniczek stoi, jak stał. Wtedy też zapomniałam jak ma imię, więc mówiliśmy na niego Adolf. Po paru takich sytuacjach, gdy nie dało się go ruszyć, można było walić w niego wszystkim, aż wreszcie postąpił parę kroczków, nastąpiła sytuacja, że odstawił nogę i odpoczywał! Siadła na niego M., potem kolega, żadna próba wykręcenia go nie wchodziła w grę, bo rozstawił nogi i zaparł się. Wreszcie kolega go ruszył, co za szczęście! Już cena malała, jednakże nie byłam pewna, czy miałam na tyle czasu, by zająć się jego ujeżdżaniem. W dodatku nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale miałabym pomoc znajomych. Załatwiłam dobrego weterynarza, który stwierdził, że to brodawczak (nie mogą zapamiętać jego nazwy na s.....) i rzeczywiście, tak jak się dowiedziałam, jest możliwe, że powstał po ugryzieniu. Oceniła go dość dobrze, poprawne nogi, zdrowy. Tylko z tym brodawczakiem trzeba czekać do decyzji o jego kupnie, bo bez sensu byłoby płacenie za obcego konia. Z każdym dniem Aquarius (nagle przypomniałam sobie, jak się nazywa) chodził lepiej, choć czasem miał jeszcze takie zastoje i humorki. Doszliśmy do wniosku, że buntuje się przeciwko braku obecności innego konia. Wystarczyło, że jego nowy kolega stał na środku ujeżdżalni i nie było tylu problemów. Kolejnym razem chodził dobrze bez kolegi. Widać, że jest pojętny. Nawet ze wskazówką zaczął skakać całkiem nieźle, choć z początku była to tragedia. Przy obsłudze był spokojny, w jeździe coraz żwawszy, czemu nie miałby zostać? W ten wtorek pojechaliśmy z tatą i z trudem dojechaliśmy do Chorzowa. Pan właściciel był zupełnie inny niż pan polityk. Powiedział cenę realną i przyznał, że pan polityk namawiał go, żeby powiedzieć o wiele więcej! Do ceny realnej mogłam się przekonać, była w sam za takiego konia. Spisałam umowę z Końskiego Targu, dopisując paragraf o tkaniu i heblowaniu, tak dla bezpieczeństwa. Pan właściciel dał mi nawet zastrzyk na brodawczaka i rodowód matki Aquariusa – Audycji, która zmarła prawdopodobnie na zawał na pastwisku. Ma tylko jednostronne pochodzenie, ponieważ jego tata – Astronom nie miał prawa pokryć jego matki z powodu braku licencji. Mam nadzieję, że to prawda, a nie kolejna półprawda. Porozmawialiśmy godzinę i wersję ustaliliśmy na taką, że pan właściciel powiedział tyle, a tyle, a my cenę obniżyliśmy do takiej, jaką w rzeczywistości powiedział od razu. Wróciliśmy z umową i paszportem zadowoleni. Już tak blisko ostatecznego posiadania Aquariusa. Teraz tylko pozostawało poinformować pana polityka o różnicy, jaką ma nam zwrócić i przeznaczyć ją na sprzęt. Ale co się okazuje to wcale nie pan polityk ma nam oddać pieniądze, ale pan właściciel, a pan polityk umywa od tego ręce. Dlaczego nie mieliśmy tego na papierze? Nie do końca rozumiałam jak to możliwe. Po prostu tak naprawdę to my zapłaciliśmy kwotę X za konia, który trafił do pana właściciela, czyli za półdzikiego, a on dał nam konia o mniejszej wartości – Y, czyli powinien zwrócić różnicę X-Y. Problem pojawił się po rozmowie z panem właścicielem, a mianowicie on nie zapłacił jeszcze kwoty X panu politykowi za tego konia, bo chce się potargować, więc sam nie może nam zapłacić, a pan polityk teoretycznie też nie, bo nie ma pieniędzy od pana właściciela. A miało już iść tak gładko. Co mnie interesują ich sprawy? Więc tata wysłał sms’a do pana polityka, że do 01. Października to on ma zwrócić nam pieniądze, bo tak się umawialiśmy, a w innym wypadku podejmie kroki prawne. Tylko czy będzie taka możliwość? Podsumowując nie dość, że pan polityk dał nam tkającego konia, o czym na pewno wiedział, ale tłumaczył się, że jego ojciec tkał i to jest genetyczne, że to jest nerwowy koń i przejdzie mu po 4-5 dniach, po tygodniu lub nawet po dłuższym czasie, sprzedał go za niemożliwą kwotę (nasza wina też tu jest), wpieprzył nam prawdopodobnie kotną owcę, którą da się kupić już za 100, a nie za 300 złotych, ładnie ściemniał o zakładzie treningowym Demona (po prostu Demon nie jest tak dobrym koniem i kropka, nie zależało mi na niewiadomo, jakim cudzie, jednak pan polityk ewidentnie kłamał, bowiem Demon w kwalifikacjach był przed ostatni - http://www.pawlowscy.internetdsl.pl/pzhkm/pdf/2007_zt_nabor_ruch.jpg ), wykręcał się od umowy, uważając, że słowna wystarczy, po czym ją łamał, wyłudził 100 złotych za owce, nie przywiózł drugiej dla właściciela stajni (to my w końcu pokryliśmy koszty), to jeszcze na koniec umył ręce od całej sprawy i to tak bezczelnie jak się tylko da. Zapewne jeszcze uda, że sms’a nie odczytał, ale ja mu się przypomnę. Tylko martwi mnie, czy taka sprawa będzie się długo ciągnęła, jeśli rzeczywiście pan polityk ślicznie nas oszuka. Jakże ja go nie znoszę! Nie dba o swoje konie, pieniądze przeznacza na własny dom, zamiast zainwestować choćby w kowala i uważa się za hodowcę. Myśli nawet, że rządzę moim tatą i to tylko, dlatego że mu się przeciwstawiłam (tj. panu politykowi) i nie dałam wcisnąć sobie kitu po raz drugi. Na pewno, gdybym robiłam coś wbrew tacie, ale na jego – pana polityka zysk, przyklaskiwałby mi. Umie sobie ustawić ludzi, przymilić się do nich, a potem wrobić w taką sytuację. Trudno rozmawiać z człowiekiem, do którego mówisz wyraźnie nie, a on udaje, że nie słyszy. Może po sprawie, gdy wszystko będzie pozałatwiane wygarnę mu to, choć mam ochotę pobić i zabić (i skopać). Aquariusek ma się dobrze, od paru dni lonżuję go i idzie mu coraz lepiej, już nie zbacza do środka i jeżdżę na oklep, by w końcu zagoiły mu się te obtarcia. Sama nie wiem, czy powinnam kompletować już sprzęt, bo może się okazać, że pan właściciel upomni się o pieniądze, chociaż te stoją w jego stajni w postaci półdzikiego i konia zabierze – pod względem prawa jest to możliwe. Jednak wtedy moglibyśmy upomnieć się o całą kwotę X od pana polityka, jako że do 31.września konia nie wymienił, więc nie spełnił umowy. Dlaczego nie ma już tylu uczciwych ludzi? Wszystkie konie w stajni M. były kupione na słowo i żadnemu nic się nie dzieje. Rzeczywiście mam pecha do kupna konia Tak zwana siła wyższa wskazuje może na to, bym go nie kupowała, bo dajmy na to, spadnę z niego i zginę. A dziś zauważyłam, że Aquarius to z łaciny wodnik, wodę zaczął przechodzić za mną, może, więc wodnik z niego będzie. Aktualne wiadomości. Założyliśmy siodło z futerkiem, ponieważ strupki zaczęły mu odpadać. Miał parę zastojów, muszę nauczyć się wielkiej delikatności względem niego i trzymania nerwów na jeszcze krótszej wodzy. Nawet skoczyłam na nim trzy razy, bo minął niecały miesiąc od wypadku, a za trzecim razem wreszcie bez zrzutki. Zauważyłam, że dużo dała mi ta przerwa po wypadku z samym kłusem, bo coraz lepiej przykładam te cholernie ważne kolana. W każdym razie postępy postępami, ale popołudniu zajechał weterynarz do kastrowania dwóch ogierków i zajrzał do Wodnika i jego przyjaciela – sarkoida, tak przypomniałam sobie! Powtórzył, że to bardzo ważne, by zastrzyk był podany w odpowiednim czasie, więc chciałam zadzwonić na zdobyty dziś rano numer weterynarz, która go leczyła, jednak bez odzewu. Mam wielką nadzieję, że za późno nie będzie. Dowiedziałam się też, że zastrzyki te są bolesne, ale w kocu dość skuteczne. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. A pan polityk się nie odzywa, ani pan właściciel. Bardzo dobrze, że właśnie przypomniałam sobie, że w sobotę, czyli jutro, drugi ma odwiedzić pierwszego i się rozmówić na temat pieniążków moich rodziców. No nie, jednak sarkoid to nie to samo, co brodawczak, więc oficjalnie mówię, że trójka weterynarzy stwierdziła, że to sarkoid. Moja wina w nazewnictwie. Tylko teoretycznie sarkoid nie boli, a Aquariusa owszem i bardzo możliwe, że po nim ma ropę. Dane: DEMON młp o. First des Termes xo m. Dewiza młp po Mikron młp (m. Diablotka młp) Właściwie mam nadal jego paszport, a bez niego panu politykowi będzie trudno. Czy on o tym wie? AQUARIUS o. Astronom xo (matka po Arcyksiążę xxoo) - kasztan m. Audycja młp po Jarabub xx ( biegała 11 razy, w czym raz wygrała) - gniada U ojca ma takiego samego pradziadka – Rahmana xo, jak u matki. A o to jedyne ich zdjęcia, jakie posiadam. "Prawda - rzekł źrebiec - jednakże, mój bracie, Chociaż to złoto, przecież to wędzidło". |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
» Forum
» Nasze konie i my
» Wodnik
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum