
Pomocnik Stajennego
Dołączył: 20 Wrz 2008
Pochwał: 2 Posty: 185
Skąd: lubelskie
Status: Offline
|
No widzę, że dzięki mnie temacik się rozwinął , aż miło .
A tak naprawde sprawdzam czy działa mi juz dodawanie postów do tego tematu.
Jak działa to zaraz cos jeszcze dopisze .
Działa to dodaje mojego posta , który powinien widnieć jako odpowiedź do pierwszego posta Urwisa.
urwis1961 napisał(a):
A może to tylko w mojej okolicy takie obyczaje?
W mojej okolicy też chyba nie jest lepiej, a moze nawet gorzej. Jednym słowem mysliwi roztropnością nie grzeszą.
U mnie jest tak , że teraz gdy zaczyna sie sezon polowań - mimo, iż zdecydowanie nie ma tu co redukować , bo na obszarze setek hektarów żyje zaledwie moze dwa zajace , 2 pary bażantów i jedno stadko kuropatw , ale mniejsza o to, choć w moim odczuciu to jednak nie taka mniejsza, bo szczerze mówiąc brak mi tych zwierząt, gdzie jeszcze 15 lat temu były spotykane na codzień .
Mysliwi łażą grupami z psami i małymi dziećmi po polach i nie zważając na to , że na polu stoi bydło czy konie - nacierają w strone zwierząt domowych i jeśli pies wypłoszy bażanta zza miedzy to potrafia wystrzelić do zwierzyny stojąc tuz obok krowy, która na taki huk o mało zwału nie dostanie , nie mówiąc juz o cielęciu pasącym sie nie opodal.
Zresztą sam widok wyłaniających się z mgły ludzi i psów wzbudza strach w zwierzęciu, ba u człowieka się włos jeży i serce podchodzi do gardła w pierwszej chwili , a co mówic o koniu , który bądź co bądź nawet najspokojniejszy się spłoszy . Czasami mam ochote poprostu pójść i "pstryknąć" takiemu z pięści , że nie myśli zupełnie co robi. I kurcze wkurza mnie to , że plączą mi tuż koło ogrodzonego podwórza i szukają tam nie wiadomo czego .
Zdarza sie, że moje kury wyfruną gdzieś poza ogrodzenie i chodzą po pastwiskach w poszukiwaniu robaczków, a skąd moge miec pewność, że nie zostanie ona ustrzelona czy poturbowana przez psy myśliwskie , juz nie raz mi kury ginęły , a winą były obarczone lisy , chociaz od 3 lat nie widziałam ani jednego.
Pojechać w teren o tej porze roku ma poranny spacer ?? - jak komuś życie nie miłe to jak najbardziej , jade sobie pewnego pięknego poranka kilka lat temu , a tu nagle za polnego gaju , tuż za plecami , dosłownie kilka metrów od nas , dwa wybuchy z jakiejś dubeltówki , koń w sekundzie przysiada na zadzie i wystrzeliwuje jak z procy , gna przed siebie jak na złamanie karku , a ja myśle ze juz nie żyje . Myślicie , że któryś z mysliwych się tym przejął , że kon mnie poniósł ponad 3 km, na dodatek polna droga w pewnym momencie wychodzi na szose i to jeszcze w zakręcie, gdzie wyjeżdżając z tej drogi trzeba się zatrzymać i nieżle wykręcić kark by sprawdzic czy nic nie nadjeżdża.
To nie jedyna przygoda z myśliwymi - wiem, że większość ludzi ich broni i uważa, że oni są dobrzy , ich głownym zadaniem jest zupełnie co innego niz strzelanie do zwierzyny - otóż ja jestem nieco innego zdania - uważam , że są nierozgarnięci, zupełnie nie myslący i nie przejmujący się innymi, których spotkają na swojej drodze , no i zabieranie 8-o letnich dzieci, które ledwo zza miedzy widać na polowania to już jest szczyt nieprofesjonalizmu, żeby gorzej nie powiedzieć.
a z psem na konny spacer to już naprawde lepiej się nie wybierać , bo mimo iz pies jest do tego przyuczony i bardzo posłuszny to jednak nie biegnie na smyczy i jak natkniesz sie na myśliwca to juz bardzo prawdopodobne, że nie będzie sie miało psa.
Hmmm co jeszcze - może taki przypadek - otóż , moje koty bardzo lubią chodzić w plantacje malin na myszy - tam mogą się nieźle obłowić , no ale pewnego pięknego dnia , pan myśliwy postanowił jednego z nich zastrzelić bo ........ właściwie jaki był tego powód to nie potrafie zrozumieć , ale na szczęście moja matula zauważyła, bo to było nieopodal podwórka i tak mu nagadała, że aż sie czerwony zrobił - chyba ze złości - coś tam odpysknął i poszedł - no jednym słowem kultury za grosz.[/quote]
[ Dodano: Dzisiaj o godz. 23:50 ]
Tak sobie myślałam dziś troche nad tym całym łowieckim światkiem i właściwie nie wiem czy to ja jestem taka trochę nierozgarnięta czy jak to jest . Bo jest tak
1. nam koniarzom bardzo często zdarza sie, że nie możemy wjeżdżać do lasów , znam ten problem nie tyle moze na własnej skórze co, wiem że naprawdę wielu ma z tym poważny kłopot - wyobrażacie sobie, żeby chociaż raz na jakis czas nie pojechać konno do lasu . No ale w wielu przypadkach jest to niemozliwe, a jednym z powodów zakazu takowej wycieczki jest to iż jeździec na koniu płoszy zwierzynę leśną - stresuje ją, zakłóca jakiś tam rytm dnia itd .
No ale jak do lasu włazi zgraja myśliwców, robią nagonki, są z psami - oczywiście psy nie są na smyczy , kagańców też nie mają, używają dziwnych urządzeń powodujących hałas, psy szczekają - czy nie tak jest? , a moze ja nie z tej epoki jestem i brednie pisze
Myślę, że taka nagonka to o mało dzikiego zwierzęcia do zawału nie doprowadzi .
Za to ja jadąc przez las czasem (prywatny las mam na myśli - rolników - między innymi kawałek mojego też sie tam znajduje, ale to mały lasek jak się wjedzie to po 5 minutach jest sie juz po drugiej stronie niestety , ale mniejsza o to bo nie o tym chce mówic) - napotykam w tym małym lasku sarne i co zauważam , że stoimy sobie oko w oko z sarna kilka minut w naprawde niewielkiej odległości kilkunastu metrów, sarna koń i ja - ja chyba jako niezauważalny dla sarny dodatek - podejrzewam, że sarna zupełnie nie bierze mnie za zagrożenie - nie ucieka w popłochu poprostu przygląda sie chwilę i odchodzi po czym ja jadę dalej.
Podsumowujac - tak czy siak jestem niemiłym gościem na swoim koniu w lesie powiatowym ponieważ narażam zwierzynę na stres
2. Dlaczego Psy mysliwskie moga biegać po polach , drogach, bezdrożach bez smyczy, kagańców, gdzie wielu ludzi spaceruje z dziećmi , wielu pracuje w polu, wiele zwierząt domowych jest na pastwiskach itd. A dlaczego mój pies nie może tak chodzic bo stanowi zagrożenie i myśliwy moze go zastrzelić , czym się różni pies myśliwski od mojego psa , który jest bardzo grzeczny, posłuszny i spokojny . Dlaczego ja idąc z psem bez smyczy popełniam przestępstwo - chociaż moja psina nawet muchy nie skrzywdzi , a myśliwy z psem jest zupełnie w porządku - jego pies węszy szuka, szczeka, naraża inną istote na śmierć i nikt nie widzi problemu .
3. Kto dał myśliwcom prawo wchodzenia na czyjąś własność , juz nawet nie mówie o włażeniu na uprawy nie ogrodzone ( no ale jak przejdzie taka zgraja po świeżo co wzeszłej oziminie to robi szkode jak nic) , tylko na pastwiska gdzie znajdują sie zwierzęta hodowlane. Kręcenie sie koło podwórek, gdzie swoje ścieżki mają koty, ptactwo domowe , celowanie do nich , przecież do jasnej ciasnej nie uwiąze kota na sznurku przy stodole. Każdy madry uczciwy człowiek nie wchodzi do domu, do stajni, czy na podwórko bez zaproszenia , dlaczego? bo tego wymaga kultura osobista - by szanować cudzą własność , prywatność . Czy ktoś z Was wejdzie bez skrupułów na teren ogrodzony chociażby zwykłym sznurkiem - bo ja nie - uważam, ze skoro jest ogrodzony to znaczy, że nie wolno tam wchodzic, dopóki właściciel nie pozwoli, dla mnie ogrodzenie stanowi pewną granicę , której nie mam prawa przekroczyć.
Oczywiście dla mysliwych nie jest to żadna przeszkoda , phii co tam że ogrodzenie żerdziowe , ale przecież pośrodku fajne krzaczki rosna - tam na pewno kryje się jakieś smaczne zwierzątko.
4. Ktoś wyżej napisał redukowanie liczby zwierząt z braku naturalnych wrogów - wiec ja zapytam , których zwierząt? Zajace, bażanty i inne ptactwo dzikie mają naturalnego wroga - lisa i ptaki drapieżne, miejscami wilki czy rysie , a to ich odstrzeliwuje sie najwiecej . Ponieważ pasztet z zająca , czy grillowana kuropatwa no to przecież samo zdrowie i do tego jakie pyszne ( nie wiem nie jadam - nie mam aż takich wymagań) i wcale nikt nie odstrzeliwuje tej zwierzyny po to by zredukować jej liczbe , bo są od tego wspomniane wyżej lisy , i drapieżne ptaki latające. No tylko teraz jest taka sprawa , że trzeba odstrzelić lisy , bo nie mają wroga naturalnego i za bardzo przetrzebiają "zbyt dużą" liczbę zajęcy i bażantów. To jest takie masło maślane w tym momencie .
5. Czego właściwie myśliwi szukają podczas mgły ???
Napisałam w pierwszym poscie, którego mi nie wysłało , że jadąc kiedys do dziadków dojeżdżałam juz do zabudowań gospodarskich - jechałam polna drogą (własność dziadków - nie gościniec tylko prywatna droga) rowerem obok malin, było z górki więc jakieś tam tempo zachowane . był świt , straszna mgła czubka nosa nie było widać . Jade sobie coś nuce i nagle tuż przedemna z malin wyłania sie postać w którą z całą prędkościa wpadam na moim bicyklu , po czym daje takiego kozła przez kierownice ze ląduje kilka metrów dalej . Jakos się zbieram wstaje i co widze - kretyna w zielonym kapeluszu z pistoletem na plecach jawiącym sie jako wielki myśliwy . Do tego obrazka brakowało mu misia Yogi , który by za niego myślał, bo ten to chyba nic na tych półkach nie miał pod tą czapką. naprawde .
Wzięłam swój rower i poszłam . Komentarz był tu chyba zbędny - zreszta na usta cisnęły mi sie tylko same "piękne" słowa.
Właściwie to całe łowiectwo, mysliwi, ich kodeks czy co tam mają , to dla mnie takie jeden wielki paradoks .
Czyli mniej więcej coś takiego
"Dla reguły mówiącej, że nie ma reguł bez wyjątków, wyjątek stanowi jedynie reguła mówiąca, że nie ma reguł bez wyjątków, ponieważ od tej reguły nie ma wyjątków"
Nie rozumiem ani jednego(łowiectwa) ani drugiego(paradoksu Bremera).
Człowiek udowadnia swą wyższość nad naturą deptaniem jej praw.
|
» Wysłany: Wto Lis 18, 2008 22:05
|